-A nie moglibyśmy poszukać innego ptaka?
Żal jej się zrobiło na myśl, że ma pozbawić samiczkę życia. Nie była sama, miała jajka. A ona zawsze była przeciwniczką mordowania niewinnych stworzeń. Kto wie, może po drodze znajdą jakiś szkielet ptaka.
Offline
Staruszek zerknął na elfkę jak na wariata.
- Oszalałaś? Cholibka, mamy wspaniałą okazyję! Ptak jak na talerzu! Tylko wziąć łuk i szust! - szeptał imitując strzelanie z łuku.
Elf skrzyżował ręce.
- A gdybym cię poprosił o zabicie dzika, to byś oczywiście oporu nie miała, chociaż jest ich zdecydowanie mniej od ptaków! - warknął. Nie mniej, pozostawił decyzję Keirze. Widać nie był aż tak głupi, żeby narażać się młodej mrocznej elfce. Westchnął.
- Rób jak chcesz, ale to doskonała okazyja. - mruknął i wzniósł oczy do nieba.
Offline
-Ale to jest ,,matka". Jeżeli to by była samica dzika z młodymi, też bym nie zabiła jej. ... Wiesz, że jeżeli ją zabijemy to populacja się zmniejszy? Po drodze zresztą możemy znaleźć jakiegoś martwego ptaka czy coś.
Liczyła, że uda jej się odwieźć go od tego pomysłu. Nigdy nic nie wiadomo.
Offline
- Taaaa, jasne. Nawet jeżeli takiego znajdę, to będzie miał wyżarte serce, połamane kości i zniszczone pióra! - staruszek ledwo panował nad swoimi emocjami. Wkrótce zaczął kasłać, widać za bardzo się zmęczył.
Po chwili złapał oddech.
- Cholibka, wpędzisz mnie do grobu... Świetnie! Więc szukajmy tego twojego martwego ptaka, czemu nie! Ale jeżeli nie znajdziemy żadnego, to ustrzelisz tego, którego Ci wskażę, rozumiemy się?! - zapytał tonem człowieka, który nie znosi sprzeciwu.
Offline
-To może umówmy się tak. Jeżeli już nic więcej nie potrzebujesz, odprowadzę Cię do domu, a potem przyniosę Ci jakiegoś ptaka. Zgoda?
Spróbowała kompromisu.
Ostatnio edytowany przez Keira (2010-01-01 16:23:45)
Offline
Staruszek pokręcił głową.
- Ptak tutaj to po prostu łut szczęścia. Mamy jeszcze trochę ziół do zebrania, trochę odpowiednich kamieni, trochę kory... Za jakąś godzinę skończymy. Sam tego plecaka nie wezmę, więc pójdziesz ze mną. Echhh.... kogo ja poprosiłem o pomoc... - mruknął i wyszedł z kryjówki.
Zaś słowik spostrzegł mrocznego elfa i uciekł, co zaowocowało cichą wiązanką przekleństw. Staruszek miał chyba słabe nerwy.
Offline
-Obiecuję, że Ci jakiegoś przyniosę, gdy skończymy.
Szła dalej za nim, targając ciężki plecak. W duszy radowała się na taki obrót rzeczy, ale nie dawała tego po sobie poznać.
Offline
Po kolejnej żmudnej godzinie robota była skończona. Keira odniosła wrażenie, że staruszek specjalnie daje jej ciężkie przedmioty do plecaka z zemsty.
Wracali do chatki w momencie, gdy zachodziło słońce. Elf powiódł elfkę do stodoły.
- Postaw plecak na stole, o tym, tam. - wskazał na pusty mebel w kącie.
Stodoła była niesamowita. Wszędzie dookoła na stołach piętrzyły się aparatury alchemiczne, fiolki, kotły, kamienne tablice, kije, młoty, obcęgi i różne inne przedmioty, których Keira nie znała.
Staruszek rozprostował skostniałe palce ze straszliwym trzaskiem i odłożył laskę.
- No, a teraz pomożesz mi w tworzeniu. Co prawda, nie wiem co wyjdzie, bo nie mamy ptaka. Ale tam. Raz się żyje. Podaj mi z plecaka taki żółty kwiat, co ma gładkie liście i kwiaty w kształcie kielichów. - rzekł szukając czegoś w stercie przyrządów niewiadomego przeznaczenia.
Offline
Postawiła plecak i zaczęła w nim szukać żółtego kwiatu. Starała się go znaleźć jak najszybciej, ale tyle rzeczy tam było, że był problem. Gdy w końcu udało jej się go znaleźć, podała mu go i czekała co dalej.
Offline
Staruszek wziął roślinę i oberwał jej kwiatki. Łodygę wyrzucił, a korzeń i płatki wrzucił do moździerza.
Elf sięgnął do sterty i rzucił Keirze sporawy tasak. Dobrze, że miała refleks. Udało się jej go złapać.
- Teraz weź tę porowatą korę i porąb w kostkę, abym mógł łatwiej ją rozgnieść. Potem zrobisz to samo z tą długą gałęzią, co się o nią przedtem potknąłem. - powiedział nie odrywając się od pracy.
Był niebywale skupiony i zręcznie ugniatał, zalewał, i mieszał różne płyny i specyfiki.
- A spiesz się! - ponaglił sięgając po jakiś proszek, który straszliwie śmierdział.
Offline
Wykonała jak najszybciej polecenia ,,dziadka", starając się nie pociąć sobie palców czy ręki. Była skupiona maksymalnie tak, że nic nie słyszała ani nie widziała. Gdy skończyła swoje zadanie, podała mu pokrojone ,,drewno" i czekała, czy jeszcze będzie musiała coś zrobić.
Offline
Zanim jednak Keira zdołała pociąć składniki sporo się natrudziła. Tasak był niebywale ciężki, nieco zardzewiały i równie ostry co gałąź, którą musiała poszatkować. Po żmudnych i mocnych ciosach w końcu się udało, ale elfka nie ucieknie od odcisków.
Staruszek wziął poszatkowane kawałki i wrzucił je do kociołka, który pojawił się znikąd. Zalał je jakimś zielonkawym płynem, który pachniał jak dwuletni kompost. Następnie wrzucił do wywaru starte przed chwilą kwiaty. Pogrzebał jeszcze w buteleczkach i jął dodawać jakieś proszki i płyny niemal we wszystkich kolorach tęczy. Na końcu wziął drewnianą łyżkę. Dziwną łyżkę. Nie była do końca ostrugana, gdzieniegdzie były kępki liści. Jakby staruszek wczoraj ją wyciął i nie skończył.
- Masz. - rzekł podając jej "łyżkę". - Zacznij powoli mieszać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Nie przestawaj! Jak ta łyżka ci się stopi, to tam w kącie masz następne.
Pokazał na kąt. Słusznie, stały tam jeszcze 3 takie niedorobione łyzki. Sam staruszek podreptał do plecaka i przy pomocy małego nożyka wrzucał do kotła różne kawałki ziół. Czasami rzucił kamień.
Mieszanie tej... zupy, było istną męczarnią. Wywar był niesamowicie gęsty. Keira miała wrażenie, że za każdym "dodatkiem" owa zupa staje się coraz bliższa całkowitemu zastygnięciu.
Drewniana łyżka okazała się mieć żywotność równą sześciu minutom. Po jej wyjęciu okazało się, że zostało z niej to, co nie było zanurzone w wywarze. A trzeba było mieszać.
- No no, mieszaj. Trzeba to mieszać pół godziny. - ponaglił elfkę staruszek, dodając liści jabłoni, sierść nietoperza, sól i pieprz.
Offline
Nie przejmowała się odciskami, ani siłą jaką włożyła w pracę. Gdy skończyła oglądała jego ,,działania", a potem mieszała zgodnie z jego poleceniami. Gdy pierwsza z łyżek, zrobiła "kaplicę" zaczęła się zastanawiać, dlaczego ma używać drewnianych łyżek. Jednak wolała się o to nie pytać, żeby go ponownie nie rozzłościć. Zmieniła łyżkę , dalej mieszając ,,wywar". Jeszcze parę razy musiała zmieniać łyżkę na nową.
Offline
Wywar już niemal całkiem stężał. W końcu, ku Twojej uldze staruszek powiedział:
- Doskonale! A teraz odsuń się. Muszę nieco poczarować, a kto wie co z tego wyniknie. Pewnikem coś wybuchowego. - powiedział i podszedł do kociołka. - Hmmm... cholibka. Szkoda mi sprzętu. Wywieźmy go stąd.
Na szczęście kociołek był na stojaku, a stojak był zaopatrzony w kółeczka. Zabraliście go wspólnie na znaczą odległość od domku staruszka.
- Dobra. No, teraz to się odsuń, najlepiej dwa razy dalej ni ja. - rzekł i odszedł na 40 kroków od kotła. - I tak na wszelki wypadek... przygotuj łuk i wiadro z wodą. Wiaderko w stodole będzie, studnia jest niedaleko.
Offline
Pomogła mu przewieźć kociołek. Gdy usłyszała kolejne instrukcje wykonała je. Najpierw ruszyła po wiadro, a potem z wiadrem poszła do studni. ... Potem z wiadrem ruszyła w stronę staruszka,i od kotła ruszyła w stronę lasu 80 kroków. Przed sobą postawiła wiadro, a łuk trzymała w gotowości.
Offline